Miejska Biblioteka Publiczna

w Rawie Mazowieckiej


20 OSTATNICH KOMENTARZY


 Dotyczy: Łaska bogów
 Wysłany: 2024-12-21 10:09:41


W zbiorach:     


Ekspansja Coreya to dla mnie jeden z najlepszych cyklów powieściowych ever, nie tyko SF, ale w ogóle. Sięgnąłem więc po Łaskę bogów otwierającą serię Wojna pojmanego. I tu zaskoczenie. Musiałem się zmuszać by dobrnąć do końca. Pomysł na fabułę świetny i oryginalny w szerokim rozumieniu. A jednak... W dodatku to tłumaczenie... Nawet błędy ortograficzne się zdarzają, a o gramatyce i stylu lepiej nie wspominać. Nie poznaję ani autora, ani tłumacza z Ekspansji... Jeśli nie czytaliście lub słuchaliście - audiobook wspaniały tej ostatniej, nie zaczynajcie smakowania Coreya od Łaski bogów - można się zniechęcić. Z drugiej strony, pewnie i tak sięgnę po następny tom, a potem spróbuję czegoś innego od Coreya. Tak, tak wiem, że to spółka autorska...

 Dotyczy: Ostra
 Wysłany: 2024-11-18 22:49:51


W zbiorach:     


Marek Krajewski, znany i uznany współczesny polski autor kryminałów w stylu retro, którego dotychczasową twórczość polubiłem w szczególności za niepowtarzalny, przekonujący klimat, ciekawie skonstruowanych bohaterów i klasyczne, solidne intrygi odpowiednie do epoki, w której umieszcza fabułę, postanowił przy pomocy powieści Ostra wejść we współczesność. Powiedzieć, że popełnił błąd, to nic nie powiedzieć.

Mam wrażenie, że tę powieść napisał ktoś, kto nie tylko nie czuje współczesnej Polski, w której rozgrywa się akcja Ostrej, nie tylko sobie z tą współczesnością nie radzi, ale w ogóle wie o niej tyle, co obcy. Być może sprawiły to lata i dziesięciolecia spędzone w historii i wczuwania się w nią nie wiem. Ale jest jak jest. W Ostrej nie odnajdziemy tej tak charakterystycznej dla dawnego Krajewskiego fikcji bardziej pachnącej realnością niż niejeden tomik literatury faktu. Nie odnajdziemy atmosfery czasu i miejsca, może niekoniecznie prawdziwej, ale za to przekonującej, prawdopodobnej i smakowitej. Intryga jakaś jest, ale całość fabuły nie przekonuje, trzeszczy w szwach aż mało nie pęknie. Postacie nie do końca przekonujące, jakby skądś zerżnięte, nie ewoluujące wraz z akcją i doświadczeniami. Dialogi nie z tej epoki, a znajomość i wyczucie realiów Zaś Lwów w PRL str. 223 żenada. Szkoda czasu na dalsze narzekanie. Odradzam zdecydowanie i mam tylko nadzieję, że pisarz pójdzie po rozum do głowy i wróci do tego, co potrafi, i to dobrze, czyli do retro, a najlepiej do międzywojnia. Oj poczytałbym coś polskiego na miarę Babilon Berlin!

 Dotyczy: Reinkarnacja
 Wysłany: 2024-11-09 12:00:25


W zbiorach:     


Michel Bussi jest współczesnym francuskim pisarzem specjalizującym się w kryminałach i thrillerach, znanym i dobrze się sprzedającym, szczególnie we Francji. Podobno charakterystycznym sznytem jego dzieł jest zagmatwana fabuła oparta na zagadkowej intrydze, której logiczne wyjaśnienie wydaje się niemożliwe przed zakończeniem lektury. Reinkarnacja to najnowsza powieść autora i moje pierwsze spotkanie z jego twórczością. No i powiem, że nie wciągnęło mnie to. Kedy czytam dobrą książkę, wyobrażam sobie akcję tak, jak bym oglądał film. Jeśli bardzo dobrą, to wręcz przenoszę się w świat przedstawiony niby w najlepszą RV. I pod tym względem Bussi pokazuje klasę - ma pióro. Jednak czytając Reinkarnację, zamiast zastanawiać się, co dalej z bohaterami i o co tak naprawdę chodzi, zamiast wczuwać się w piękno i atmosferę świata przedstawionego to było bardzo, bardzo udane cały czas kombinowałem jak autor wybrnie z tego, co namotał, bez uciekania się do sił nadprzyrodzonych, których obiecywała to przynależność gatunkowa - kryminał miało nie być. Wyjść z tego wszystkiego udało mu się faktycznie, ale rozwiązanie zagadki, podobnie jak i cała fabuła po ogarnięciu wszystkich wątków, aż zbyt wyraźnie pachniała dla mnie wydumaniem, sztucznością i jawnie widać, że pisarz na siłę próbował dorównać opinii, na którą mam nadzieję zasłużył w przeszłości, tylko zabraklo mu weny i wszystko wyszło takie na siłę, co mnie kompletnie nie przekonało. Jestem zdecydowanie na nie, ale uwzględniając naprawdę niezłe pióro, jakie bezprzecznie w Reinkarnacji Bussi pokazał, mam zamiar sięgnąć po jedną z wcześniejszych jego książek i zobaczyć, jak pisał, gdy popularność dopiero zdobywał.

 Dotyczy: Syn Jezusa
 Wysłany: 2024-10-28 15:00:32


W zbiorach:     


Syn Jezusa, czyli jak fajnie być narkomanem

Denis Johnson, niemiecko-amerykański pisarz 1949-2017, uznawany jest przez wielu za jednego z najwybitniejszych twórców literatury amerykańskiej w znaczeniu USA. Syn Jezusa miał być moim pierwszym spotkaniem z dorobkiem Johnsona, więc sięgnąłem po tę pozycję z wielkim zaciekawieniem.

Syn Jezusa do niewielki zbiór opowiadań, jednak połączonych ze sobą w sposób dający w odbiorze minipowieść. Utwory, oparte z całą pewnością na osobistych doświadczeniach pisarza, opowiadają o Ameryce zadupia, przedmieść i na wpół opuszczonych osad, porzuconych domów, samochodów i wsz becnych narkotyków oraz alkoholu. Styl jest genialny i od razu w to wsiąkłem. Faktycznie, że jest to chyba jedno z lepszych piór w historii USA. Niestety, fakt, że czyta się ten tomik rewelacyjnie budzi, mój wewnętrzny sprzeciw. Opowieść jest bowiem nieuczciwa. Nie wspomina o tym, że kac, niezależnie od tego po czym, nie ma w sobie niczego z lekkości bytu i radości życia. Nie mówiąc już o innych konsekwencjach. Dla kogoś, kto nie ma jeszcze doświadczeń tego typu, a kogo kusi spróbowanie innych stanów świadomości, lekka, zwiewna, prosta i bezproblemowa narracja może być argumentem, by sięgnąć odważnie po prochy i wódkę. No bo jak fajnie być narkomanem. Zero stresu, wszystko jest kolorowe. Nawet śmierć.

Jak powiedziałem, na pewno niepedagogiczne, ale genialne. Prawdziwa czytelnicza uczta. Szkoda jedynie, że takie krótkie to było. A może i dobrze...

 Dotyczy: Bielszy odcień śmierci
 Wysłany: 2024-10-26 10:48:14


W zbiorach:     


Sięgając po miks kryminału i thrillera Bielszy odcień śmierci, pióra współczesnego francuskiego pisarza Bernarda Miniera ur. 1960, otwierający cykl powieściowy Komendant Martin Servaz, miałem pewne obawy, gdyż jak dla mnie tytuł polskiego wydania jest jakiś taki nijaki. Wybrałem wersję audio, której głosu użyczył Piotr Grabowski i zacząłem słuchać.

Od razu powiem, że już od pierwszych chwil poczułem się pozytywnie zaskoczony. Interesujące, mocne, oryginalne wejście od razu wciąga, ale nie to jest najważniejsze. Ten klimat! Natychmiast budzi skojarzenie z innym Francuzem, Jeanem-Christophem Grangé tym od Purpurowych rzek, i jego najlepszym chyba dziełem, dyptykiem Ervan Morvan Lontano i Congo Requiem. Mroczny, zimny, pełen narastającej grozy. Poezja dla miłośników gatunku.

Rzecz cała rozpoczyna się w grudniu 2008 w Pirenejach. Jak się zaczyna nie zdradzę, gdyż nie mam serca odbierać przyszłym czytelnikom przyjemności z tego zaskoczenia, jakie budzi pierwszy element fabuły. Tej ostatniej tym bardziej nie będę przybliżać wiadomo, że do kryminału i thrillera najlepiej podchodzić bez żadnej wstępnej wiedzy o jego treści, zwłaszcza jeśli jest oryginalna. Szkoda, że blurb zdradza zdecydowanie za wiele, ale na szczęście, nauczony smutnym doświadczeniem, ja przeczytałem go, jak zawsze, dopiero po, więc mi nie przeszkadzał.

Jeśli chodzi o odczucia czytelnicze, to jestem więcej niż zadowolony. Tempo pięknie, klasycznie przyspieszające do finału, napięcie i klimat utrzymane do samego końca. No, może da się wyczuć minimalny spadek w okolicach epilogu, już po kulminacji. Pewien niedosyt sprawia też niewyjaśnienie losów wszystkich głównych postaci, ale może autor zostawił to na następną powieść cyklu. Za to na wielki plus należy zaliczyć niesamowitą ilość wplecionych w narrację interesujących ciekawostek z bardzo różnych dziedzin. No i fakt, że powieść mocno związana z tematyką seryjnych zbrodniarzy, psychopatów oraz środowiskiem psychiatrów i psychologów, nie tylko uniknęła powielanych przez zbyt wielu pisarzy i filmowców pseudoteorii, które już dawno zostały przez naukę odrzucone, ale wręcz te medialne legendy wyśmiewa, co jest wielkim atutem w porównaniu do konkurencji.

Kawałek krytykujący bez/sensowność koncepcji wyborów powszechnych, zwłaszcza w epoce nowoczesnych mediów, to po prostu crme de la crme sztuki interesujących dygresji. O co dokładnie chodzi możecie doczytać sami.

Jak się łatwo domyślić, powieść gorąco polecam, zwłaszcza sympatykom mrocznego kryminału i thrillera. Narrator sprawdził się na piąteczkę, więc śmiało można sięgać i po audiobooka. Już wpisuję w kolejkę następną część serii i mam nadzieję, że poziom nie spadnie.

 Dotyczy: Bielszy odcień śmierci [Dokument dźwiękowy]
 Wysłany: 2024-10-26 10:47:29


W zbiorach:     


Sięgając po miks kryminału i thrillera Bielszy odcień śmierci, pióra współczesnego francuskiego pisarza Bernarda Miniera ur. 1960, otwierający cykl powieściowy Komendant Martin Servaz, miałem pewne obawy, gdyż jak dla mnie tytuł polskiego wydania jest jakiś taki nijaki. Wybrałem wersję audio, której głosu użyczył Piotr Grabowski i zacząłem słuchać.

Od razu powiem, że już od pierwszych chwil poczułem się pozytywnie zaskoczony. Interesujące, mocne, oryginalne wejście od razu wciąga, ale nie to jest najważniejsze. Ten klimat! Natychmiast budzi skojarzenie z innym Francuzem, Jeanem-Christophem Grangé tym od Purpurowych rzek, i jego najlepszym chyba dziełem, dyptykiem Ervan Morvan Lontano i Congo Requiem. Mroczny, zimny, pełen narastającej grozy. Poezja dla miłośników gatunku.

Rzecz cała rozpoczyna się w grudniu 2008 w Pirenejach. Jak się zaczyna nie zdradzę, gdyż nie mam serca odbierać przyszłym czytelnikom przyjemności z tego zaskoczenia, jakie budzi pierwszy element fabuły. Tej ostatniej tym bardziej nie będę przybliżać wiadomo, że do kryminału i thrillera najlepiej podchodzić bez żadnej wstępnej wiedzy o jego treści, zwłaszcza jeśli jest oryginalna. Szkoda, że blurb zdradza zdecydowanie za wiele, ale na szczęście, nauczony smutnym doświadczeniem, ja przeczytałem go, jak zawsze, dopiero po, więc mi nie przeszkadzał.

Jeśli chodzi o odczucia czytelnicze, to jestem więcej niż zadowolony. Tempo pięknie, klasycznie przyspieszające do finału, napięcie i klimat utrzymane do samego końca. No, może da się wyczuć minimalny spadek w okolicach epilogu, już po kulminacji. Pewien niedosyt sprawia też niewyjaśnienie losów wszystkich głównych postaci, ale może autor zostawił to na następną powieść cyklu. Za to na wielki plus należy zaliczyć niesamowitą ilość wplecionych w narrację interesujących ciekawostek z bardzo różnych dziedzin. No i fakt, że powieść mocno związana z tematyką seryjnych zbrodniarzy, psychopatów oraz środowiskiem psychiatrów i psychologów, nie tylko uniknęła powielanych przez zbyt wielu pisarzy i filmowców pseudoteorii, które już dawno zostały przez naukę odrzucone, ale wręcz te medialne legendy wyśmiewa, co jest wielkim atutem w porównaniu do konkurencji.

Kawałek krytykujący bez/sensowność koncepcji wyborów powszechnych, zwłaszcza w epoce nowoczesnych mediów, to po prostu crme de la crme sztuki interesujących dygresji. O co dokładnie chodzi możecie doczytać sami.

Jak się łatwo domyślić, powieść gorąco polecam, zwłaszcza sympatykom mrocznego kryminału i thrillera. Narrator sprawdził się na piąteczkę, więc śmiało można sięgać i po audiobooka. Już wpisuję w kolejkę następną część serii i mam nadzieję, że poziom nie spadnie.

 Dotyczy: Tatuażysta z Auschwitz
 Wysłany: 2024-10-21 20:15:30


W zbiorach:     


Lekturą października 2024 w Dyskusyjnym Klubie Książki w Rawie Mazowieckiej był Tatuażysta z Auschwitz pióra nowozelandzkiej autorki Heather Morris. Rzecz przedstawiana jest w blurbach i nie tylko jako powieść na faktach. Do tego ostatniego nie przywiązywałem większej wagi, w końcu Czterej pancerni też są oparci na faktach. Wybrałem wersję audio w interpretacji Filipa Kosiora, no i się zaczęło.

W kategorii romansów i romansideł konkurencja musiała być duża, skoro jakiś czas temu ktoś wymyślił romans mafijny i zaraz mieliśmy zalew tego typu literatury, z reguły o wartości makulatury. Pani Morris jeśli nawet nie zapoczątkowała, to spopularyzowała kolejny nowy pomysł na zaistnienie na półkach z romansami i zaoferowała romans obozowy. Właściwie romansidło, gdyż wątek miłosny, wiarygodność kreowanych postaci, realizm dialogów i ogólne wrażenie nie wytrzymują porównania nawet do tego, co utożsamiamy z Harlequinem. No, ale schlebianie gustom drobnomieszczańskim, czyli sztampowe aż do przesady przedstawianie wszystkich Niemców jako prymitywów i sadystów oraz płytki romansik, miłość ponad wszystko i obowiązkowe motylki w brzuchu w środku obozu koncentracyjnego to musiało zadziałać. Aż dziw, że książka nie ma tytułu Wakacje i pierwsza miłość w Oświęcimiu Pojawiła się nawet cała seria powieści typu Coś tam z Auschwitz. Położna, piekarz i Bóg wie co jeszcze. Dobrze, iż dotąd nikt nie poszedł w stronę fantastyki. Ciekawe czy hitem byłby Ufok z Auschwitz.

Książka została skrytykowana za niezgodność zarówno z szeroko rozumianymi realiami i faktami historycznymi, jak i z dokumentacją obozową związaną z postaciami powieści. Niektóre rzeczy, nie tylko dotyczące samego obozu, ale i czasu bezpośrednio po wyzwoleniu, są wręcz żenujące i śmieszne nie tylko dla historyków, ale nawet dla kogoś, kto tylko liznął tematyki obozów i II wojny. Oświęcim niemal bez kapusiów, w którym każdy gada co chce, z kim chce i z niczym niemal się nie kryje. Obóz, w którym to nie więźniowie, ale esesmani zbierają trupy więźniów sic!. Rażą też jawne i powszechne romanse Niemców z załogi obozu z więźniarkami Żydówkami, co jest sprzeczne z wiedzą historyczną i faktem, że takie złamanie czystości rasowej było zagrożone wysoką karą, na przykład skierowaniem do zaszczytnej służby na froncie wschodnim. Zaś więzień zaopatrujący współwięźniów w czekoladę, kiełbasy, a nawet penicylinę zza drutów... Przykłady można mnożyć. Nie lepiej po wyzwoleniu. Ruscy płacący Niemkom za seks, w dodatku brylantami sic! to już po prostu śmiech. A radosne małżeństwa między sowieckimi żołnierzami i cywilami z zaprzyjaźnionych krajów obrazek znany z Czterech pancernych też wątpliwe, gdyż takie śluby były raczej ewenementem do którego dopuszczono dla celów propagandowych, regułą zaś było natychmiastowe przeciwdziałanie dążeniom do podobnych związków.

Jakby tego było mało, stylizacja językowa w ogóle nie istnieje. Chyba że uznamy za to taki kwiatek jak Gita strzeliła focha. Więźniarka w Oświęcimiu! Złota czcionka!

Gdyby nie owo oparcie na faktach powiedziałbym, że w postaci i zachowaniu głównego bohatera koncepcja tego dzieła pokrewna jest do Króla szczurów Jamesa Clavella, ale o ile to ostatnie jest ponadczasowym arcydziełem, to Tatuażysta Szkoda gadać.

Szkoda gadać i aż żal, gdyż pewne elementy wskazują, że mogła to być powieść całkiem całkiem. Przed wszystkim książka wyraźniej niż zwykle ukazuje prawdę, którą nasza i promowana u nas nie tyle sama literatura obozowa, co propaganda, próbuje pokryć milczeniem, a mianowicie, że obozy bez współpracy więźniów, zarówno Polaków jak i Żydów, nie mogłyby funkcjonować: - Możesz to sobie wmawiać, ale i tak jesteś marionetką hitlerowców. Czy to ze mną, czy z kapo, czy przy budowie bloków, i tak wykonujesz dla nich brudną robotę.

Ten mały plusik nie równoważy jednak płytkości, infantylności i tandetności całości. Natomiast rzeczą, która sprawia, że jestem wyjątkowo jednoznacznie na nie, jest oświadczenie autorki zawarte w epilogu, w którym podkreśla ona jakoby sprawdzała zgodność tych opowieści, które spisała, z prawdą historyczną. Jest delikatnie mówiąc niesmaczne.

Do pracy lektora nie miałem większych uwag, ale cóż on mógł...

Oceny w klubie rozłożyły się w dolnych partiach możliwości: książka się nie podobała 2 głosy, była OK neutralni i niezdecydowani 5 głosów. Nie było nikogo, kto by o niej powiedział, że się mu podobała, bardzo podobała, ani tym bardziej, że była amazing.

 Dotyczy: Tatuażysta z Auschwitz [Książka mówiona]
 Wysłany: 2024-10-21 20:14:57


W zbiorach:     


Lekturą października 2024 w Dyskusyjnym Klubie Książki w Rawie Mazowieckiej był Tatuażysta z Auschwitz pióra nowozelandzkiej autorki Heather Morris. Rzecz przedstawiana jest w blurbach i nie tylko jako powieść na faktach. Do tego ostatniego nie przywiązywałem większej wagi, w końcu Czterej pancerni też są oparci na faktach. Wybrałem wersję audio w interpretacji Filipa Kosiora, no i się zaczęło.

W kategorii romansów i romansideł konkurencja musiała być duża, skoro jakiś czas temu ktoś wymyślił romans mafijny i zaraz mieliśmy zalew tego typu literatury, z reguły o wartości makulatury. Pani Morris jeśli nawet nie zapoczątkowała, to spopularyzowała kolejny nowy pomysł na zaistnienie na półkach z romansami i zaoferowała romans obozowy. Właściwie romansidło, gdyż wątek miłosny, wiarygodność kreowanych postaci, realizm dialogów i ogólne wrażenie nie wytrzymują porównania nawet do tego, co utożsamiamy z Harlequinem. No, ale schlebianie gustom drobnomieszczańskim, czyli sztampowe aż do przesady przedstawianie wszystkich Niemców jako prymitywów i sadystów oraz płytki romansik, miłość ponad wszystko i obowiązkowe motylki w brzuchu w środku obozu koncentracyjnego to musiało zadziałać. Aż dziw, że książka nie ma tytułu Wakacje i pierwsza miłość w Oświęcimiu Pojawiła się nawet cała seria powieści typu Coś tam z Auschwitz. Położna, piekarz i Bóg wie co jeszcze. Dobrze, iż dotąd nikt nie poszedł w stronę fantastyki. Ciekawe czy hitem byłby Ufok z Auschwitz.

Książka została skrytykowana za niezgodność zarówno z szeroko rozumianymi realiami i faktami historycznymi, jak i z dokumentacją obozową związaną z postaciami powieści. Niektóre rzeczy, nie tylko dotyczące samego obozu, ale i czasu bezpośrednio po wyzwoleniu, są wręcz żenujące i śmieszne nie tylko dla historyków, ale nawet dla kogoś, kto tylko liznął tematyki obozów i II wojny. Oświęcim niemal bez kapusiów, w którym każdy gada co chce, z kim chce i z niczym niemal się nie kryje. Obóz, w którym to nie więźniowie, ale esesmani zbierają trupy więźniów sic!. Rażą też jawne i powszechne romanse Niemców z załogi obozu z więźniarkami Żydówkami, co jest sprzeczne z wiedzą historyczną i faktem, że takie złamanie czystości rasowej było zagrożone wysoką karą, na przykład skierowaniem do zaszczytnej służby na froncie wschodnim. Zaś więzień zaopatrujący współwięźniów w czekoladę, kiełbasy, a nawet penicylinę zza drutów... Przykłady można mnożyć. Nie lepiej po wyzwoleniu. Ruscy płacący Niemkom za seks, w dodatku brylantami sic! to już po prostu śmiech. A radosne małżeństwa między sowieckimi żołnierzami i cywilami z zaprzyjaźnionych krajów obrazek znany z Czterech pancernych też wątpliwe, gdyż takie śluby były raczej ewenementem do którego dopuszczono dla celów propagandowych, regułą zaś było natychmiastowe przeciwdziałanie dążeniom do podobnych związków.

Jakby tego było mało, stylizacja językowa w ogóle nie istnieje. Chyba że uznamy za to taki kwiatek jak Gita strzeliła focha. Więźniarka w Oświęcimiu! Złota czcionka!

Gdyby nie owo oparcie na faktach powiedziałbym, że w postaci i zachowaniu głównego bohatera koncepcja tego dzieła pokrewna jest do Króla szczurów Jamesa Clavella, ale o ile to ostatnie jest ponadczasowym arcydziełem, to Tatuażysta Szkoda gadać.

Szkoda gadać i aż żal, gdyż pewne elementy wskazują, że mogła to być powieść całkiem całkiem. Przed wszystkim książka wyraźniej niż zwykle ukazuje prawdę, którą nasza i promowana u nas nie tyle sama literatura obozowa, co propaganda, próbuje pokryć milczeniem, a mianowicie, że obozy bez współpracy więźniów, zarówno Polaków jak i Żydów, nie mogłyby funkcjonować: - Możesz to sobie wmawiać, ale i tak jesteś marionetką hitlerowców. Czy to ze mną, czy z kapo, czy przy budowie bloków, i tak wykonujesz dla nich brudną robotę.

Ten mały plusik nie równoważy jednak płytkości, infantylności i tandetności całości. Natomiast rzeczą, która sprawia, że jestem wyjątkowo jednoznacznie na nie, jest oświadczenie autorki zawarte w epilogu, w którym podkreśla ona jakoby sprawdzała zgodność tych opowieści, które spisała, z prawdą historyczną. Jest delikatnie mówiąc niesmaczne.

Do pracy lektora nie miałem większych uwag, ale cóż on mógł...

Oceny w klubie rozłożyły się w dolnych partiach możliwości: książka się nie podobała 2 głosy, była OK neutralni i niezdecydowani 5 głosów. Nie było nikogo, kto by o niej powiedział, że się mu podobała, bardzo podobała, ani tym bardziej, że była amazing.

 Dotyczy: Kulawe konie
 Wysłany: 2024-10-14 22:27:07


W zbiorach:     


Ojjj! - mocne to to było!

Nie pamiętam już skąd się wzięły u mnie na liście poza kolejką Kulawe konie pióra Micka Herrona, brytyjskiego pisarza specjalizującego się, jak przeczytałem w Wiki, w kryminałach i thrillerach. Może gdzieś mi mignęło dobre słowo o książce lub autorze, może widziałem ją lub jego na jakiejś liście top....

Powieść otwiera cykl Slough House i do jej poznania wybrałem formę audio, której głosu użyczył Krzysztof Gosztyła. No i się zaczęło. Początek ciężki, gdyż Mick Herron pisze w manierze oryginalnej i specyficznej, tworzy niepowtarzalny klimat, atmosferę nie do podrobienia, a jego bohaterowie... Noo - to osobna bajka. Bohaterowie czy antybohaterowie? Trudno orzec. Ale wykreowani i poprowadzeni genialnie. A fabuła? No - tu naprawdę jest pies pogrzebany.

Są opowieści o faktach, które absolutnie nie są przekonujące, a czasami nawet nie są prawdziwe, i są opowieści zmyślone, które są prawdziwe i przekonujące. To właśnie moje ulubione poletko, bo pozwala nielicznym, którzy wiedzą lub czują co w trawie piszczy, pisać o rzeczach które mogą się wydarzyć, ale nie wiadomo czy już się gdzieś nie dzieją, albo nawet już się zdarzyły, tylko nikt o nich nigdy jako o faktach nie usłyszy. I Mick Herron objawił się w tej konkurencji jako prawdziwa supernowa.

Kulawe konie to szufladka z napisem powieść szpiegowska, ale z naklejkami: antyterroryzm, MI5, thriller i jeszcze kilkoma innymi. Jeśli Wam się wydaje, że wiecie co to znaczy powieść szpiegowska, to gwarantuję - tego się nie spodziewacie. Herron zrywa z kreowanych przez PR obrazem służb jako kompetentnych i skoncentrowanych na swoich zadaniach. Ukazuje ich inne oblicze, na pewno bliższe prawdzie, co doceni zwłaszcza każdy bystry obserwator wydarzeń związanych z wywiadami, kontrwywiadami, a w szczególności z walką z terroryzmem. Pomysł na intrygę i cała fabuła są genialne, ale ich nie zdradzę z oczywistych względów. W powieści bardzo wiele jest pytań i dociekanie możliwych odpowiedzi jest świetną zabawą.

Brytyjska gwiazda użyła specyficznego stylu narracji, w którm dygresje i osobiste myśli bohaterów stopniowo wprowadzają nas w zawiłości i różnorodne aspekty sytuacji, z którą muszą się zmierzyć. Styl ten po mistrzowsku koresponduje z głównymi bohaterami, którzy są mocno anty~, ale wymaga od odbiorcy elastyczności, by się oderwać od utrwalonego w naszej podświadomości obrazu wykreowanego przez niezliczone pokolenia Bondów, Klossów i innych Bourneów. Jednak kto się przełamie, doceni. I mam wrażenia, iż im więcej wie o realiach służb, im więcej ma na ich temat własnych przemyśleń, tym bardziej Kulawe konie go wciągną, oczarują, urzekną.

Bardziej nie przybiżam, gdyż najlepiej podejść do tej lektury z otwartym umysłem. Dodam tylko, że nie polecam audiobooka, chyba że ktoś musi. Nie to, żebym miał jakiekolwiek uwagi co do pracy lektora. Chodzi o to, że przełączanie się między postaciami i miejscami, a nawet w czasie, jest bardzo częste, a angielskie nazwiska i imiona chyba dla nas zbyt mało dystynktywne, by bez wytężania uwagi się nie pogubić. Jestem przekonany, że wersja dukiem dla tych, którzy nie cierpią z powodu wad wzroku, będzie lepszym wyborem. No, ale mnie i audio zachwyciło. Już zaginam parol na następną powieść cyklu, a Kulawe konie polecam jak mało co z powieści.

 Dotyczy: W przededniu
 Wysłany: 2024-10-11 18:28:54


W zbiorach:     


Gra Endera pióra Orson Scott Carda była dla mnie prześwietną czytelniczą rozrywką. Logicznym następstwem była chęć poznania wszystkich dziejów uniwersum w którym rozgrywa się Saga Endera. Poszedłem nawet dalej i sięgnąłem po W przededniu pierwszy tom trylogii Pierwsza wojna z Formidami będącej prequelem do Sagi Endera. Niestety, jak się okazało, znane powiedzonko co dwie głowy to nie jedna może mieć i odwrotne znaczenie. Najwyraźniej głowa Aarona Johnstona nie zgrała się z głową Orsona, do którego dołączył.

Z wystawieniem oceny tej powieści mam wielki problem, gdyż co chwilę wywoływała ona u mnie dysonans poznawczy i emocjonalny. Z jednej strony świetnie pomyślana, kilkuwątkowa fabuła, oraz przekonująco, choć bez zbytniego polotu wykreowane i poprowadzone postacie zasługują na jeśli nie najwyższe, to wysokie noty. Z drugiej żenująca niewiedza na poziomie szkoły średniej, czy raczej nawet podstawowej, która co chwilę wyłazi na światło dzienne i aż razi ewidentnymi błędami. Jakby tego było mało, W przededniu jest dużo mocniej osadzona w hard science fiction niż wspomniana Gra Endera, więc technikalia zajmują w niej znacznie więcej miejsca i wpadki naukowe, techniczne i technologiczne rażą często i gęsto. Wspomniana nieznajomość podstawowych praw fizyki, a w szczególności nieodróżnianie przyszpieszenia od prędkości w kosmosie i wiążąca się z tym nieznajomość konsekwencji jednego i drugiego jest w tej powieści niczym żałosny, dysonansowy leitmotiv, który prowadzi nawet do takich bzdur jak to, że statek kosmiczny musi zwolnić by załoga mogła wyjść na zewnątrz.

Do tych wnerwiających, delikatnie mówiąc, niedoróbek, które wyglądają jakby mądry układał fabułę, a głupi pisał tekst, dochodzi bardzo mierny przekład. Częste powtórzenia miejscami aż rażą, a tłumaczenie jest kompletnie bez wyczucia i zrozumienia, jak na przykład gdy goście by zejść z dachu udają się do wejścia na dach. Chyba do zejścia z dachu.

Jeśli tyle rzeczy mnie wnerwiało w wersji audio, to nawet nie chcę myśleć ile rzeczy może wkurzyć uważnego czytelnika książki wydanej drukiem. Wszak większość z nas jest wzrokowcami, a z mówionego wiele jednym uchem wpada, zaś drugim wypada, więc i błędy też.

Audiobookowi głosu użyczył Kamil Pruban. Da się tego słuchać, ale nic ponadto. Właściwie dzieło takie, jakie je poznałem w wersji czytanej, zasługuje na najniższą ocenę i stwierdzenie, że mi się nie podobało, byłoby całkowicie prawdziwe, ale ze względu na interesującą fabułę, która cały czas utrzymywała mnie w stanie czytelniczej ciekawości, zawyżam notkę na neutralną - było OK 2/5.

 Dotyczy: Kraina umarłych [Książka mówiona]
 Wysłany: 2024-10-02 14:19:56


W zbiorach:     


Jean-Christophe Grangé, francuski pisarz, dziennikarz i scenarzysta, któremu największą międzynarodową sławę przyniosły tworzone przez niego thrillery kryminalne, zarówno filmowe jak i książkowe, jest jednak dla mnie autorem bardzo nierównym i nieprzewidywalnym. Owszem, zawsze można chyba liczyć na genialny, mroczny klimat i przekonujące, wzbudzające sympatię sylwetki protagonistów, zwykle twardych stróżów prawa działających nie do końca zgodnie z oficjalnymi regułami gry, ale z całą resztą bywa już różnie.

Kraina umarłych to kolejna odsłona motywu twardego gliny nie stroniącego od przekraczania granicy mroku w poszukiwaniu prawdy i w pogoni za przestępcami. O nie! - wcale nie będzie sztampowo. Genialny pomysł na intrygę kryminalną zrywa ze schematem zbrodnia - śledztwo - wymierzenie sprawiedliwości. W jaki sposób oczywiście nie zdradzę, bo taki as bierze raz. Możecie też oczekiwać mistrzowsko wykreowanych postaci no i tego niepowtarzalnego klimatu, który jest znakiem firmowym Grangéa.

Poza warstwą pierszoplanową znajdzemy w powieści wiele perfekcyjnie poprowadzonych wątków pobocznych, jak na przykład walka mężczyzny i kobiety o dziecko z niezwykle celnym ukazaniem pseudologiki, która panuje w sądach rodzinnych i którą adwokaci powódek wykorzystują w całej pełni.

Wśród smaczków, które można przytoczyć jest i taki: ...od czasów kontestacji we Francji wiele się zmieniło - policja kupiła sobie mózg... . Mam wrażenie, że wywiera on całkiem odmienne refleksje wśród polskich i francuskich czytelników.

Lektura może okazać się odkrywcza, szokująca, ale też i obrzydliwa dla niektórych odbiorców. Jeśli takie rzeczy jak shibari, bondage, BDSM czy fisting nie prz dzą Wam przez gardło, to uprzedzam - sporo będzie tych i jeszcze mocniejszych klimatów.

Akcja biegnie w swoim tempie, może niezbyt klasycznym, ale bardzo udanym, gdyż skorelowanym z fabułą, która jak wspomniałem jest oryginalna, zaskakująca i sprawia, iż wszystko w tej książce jest nietuzinkowe.

Niestety, jak się okazuje można być utalentowanym, może nawet momentami genialnym pisarzem i zarazem idiotą w innych dziedzinach, na przykład kretynem z fizyki, który nie powinien ukończyć podstawówki. Takie odkrycia jak z teorii fizyki nurkowania:...wzrost ciśnienia nie jest już tak szybki poniżej pewnych głębokości i wynosi od dwudziestu do czterdziestu procent, kiedy przekroczy się granice trzydziestu metrów... to po prostu żenada i nie mogę zrozumieć, jak to przeszło przez sito całego procesu wydawniczego łącznie z tłumaczeniem. Ciekaw też jestem, czy humor zeszytów taki jak wyszczerzył oczy odnajdziemy też w oryginale, czy to zasługa przekładu.

Najciekawsze, że mimo tych rozkładających czytelnika wpadek, kóre powiny zostać wyeliminowane, gdyby ktoś miał odwagę powiedzieć - tu jest błąd, rzecz czyta się z naprawdę dużą frajdą, a są fragmenty, i to bardzo długie, od których naprawdę nie można się oderwać póki się nie dotrze co najmniej do końca epizodu.

Jeśli czytaliście już Lontano i Kongo requiem, a szukacie następnej pozycji autora, to Kraina umarłych jest dla Was, gdyż niemal dorównuje im poziomem pozostałe, które czytałem, są słabsze. Jednak jeśli nie czytaliście Lontano i kontynuacji, to trzeba po nie sięgnąć - to majstersztyk.

Ja Krainę umarłych poznałem w wersji audio. Adam Bauman zrobił dobrą robotę i z pełnym przekonaniem mogę polecić audiobooka jako dobrą alternatywę dla wersji drukiem.

 Dotyczy: Trzy kobiety
 Wysłany: 2024-09-22 11:33:02


W zbiorach:     


Lekturą sierpnia 2024 w Dyskusyjnym Klubie Książki w Rawie Mazowieckiej była powieść współczesnej polskiej pisarki Joanny Jax Joanna Jakubczak zatytułowana Trzy kobiety. Niby autorka w kraju dobrze znana, promowana i oczywiście się sprzedająca, ale miałem już czytelnicze spotkanie z jej prozą Milczenie aniołów i nie było zbyt udane, więc oddałem się lekturze nie wiedząc czy przeważają nadzieje na czytelniczą ucztę, czy obawy przed czytelniczą porażką. Tym razem, a moje wrażenia potwierdziły oceny klubowiczek i klubowiczów, wypadło jeszcze gorzej.

Trzy kobiety to powieść historyczna z czasów początków intensywnej walki o emancypację polskich kobiet próbujących w dochodzeniu swych praw dogonić Zachód. Temat więc ma potencjał i można było zrobić z niego naprawdę mocną rzecz. Niestety, powieść wypadła bardzo słabo, na granicy grafomaństa. Sienkiewicz w Trylogii daje nam przykład jak zgrabnie stylizować język na epokę, a Jax pokazuje nam, i w dodatku w hardcorowym stylu, jak tego nie robić. Nie dość, że archaizacja jezyka jest daleka od realiów historycznych, to staje się momentami wręcz groteskowa. Nie tylko miesza się pseudostylizacja przypisana dla określonych warstw i grup społecznych, ale potrafi się zmienić nawet w ramach jednej dłuższej wypowiedzi tej samej osoby.

Nieodmiennie mnie zadziwia, iż rzeczy, które nie prz dzą uczniom w szkole, nie tylko średniej, ale nawet podstawowej, w ogóle nie przeszkadzają masowemu polskiemu czytelnikowi, jeśli popełnia je, nawet seryjnie i nagminnie ktoś, kto jest lansowanym przez marketing wydawniczy, tak jakby etykietka bestseller wystarczała na krajowym rynku wydawniczym wypromować nawet gniota. Nie ma sensu znęcać się nad konstrukcją bohaterów, realiami historycznymi, reakcjami powieściowych postaci i prawdopodobieństwem przebiegu wydarzeń, gdy nawet podstawy są nie do przyjęcia. Autorka jest tak bezkrytyczna wobec samej siebie, że nawet nie chce się jej zajrzeć do słowników i używa słów, których znaczenia nie zna. No i mamy taki humor zeszytów jak na przykład wiotka fizjonomia czy kiecka z bawełnicy. Jestem zdecydowanie na nie!

W klubie oceny książki ułożyły się następująco - była zachwycająca - 0, bardzo się podobała - 0, podobała się - 0, była OK - 4, nie podobała się - 5.

Przy okazji - Trzy kobiety to świetny pretekst do refleksji nad kondycją może nie tyle polskiej literatury współczesnej, która oferuje sporo naprawdę dobrych pozycji, ale nad zaskakującymi realiami naszego rynku wydawniczego oraz nad przyczynami dysproporcji między literackim importem i eksportem.

 Dotyczy: Wartka śmierć
 Wysłany: 2024-09-21 13:23:40


W zbiorach:     


Kolejna powieść o perypetiach Cormorana Strikea i pięknej Robin, tym razem nieco cięższa w odbiorze ze względu na tematykę. W Wartkiej śmierci, siódmej odsłonie cyklu, detektywi zmierzą się z wpływową sektą. Co i jak nie zdradzę, wszak wiadomo, że im mniej wiesz o okryminale przed jego leturą, tym lepiej. Przypomnę tylko, że ze względu na wątki osobiste głównych bohaterów serię lepiej poznawać od początku i po kolei. A naprawdę warto, bo to zdecydowanie jeden z najlepszych takich tasiemców w historii gatunku, gdyż poza świetną intrygą i elementami romansowymi, mamy bogate tło społeczne i zawsze jakiś trudny, aktualny temat podjęty z wyczuciem i znajomością materii.

 Dotyczy: Gambit turecki
 Wysłany: 2024-08-27 20:19:03


W zbiorach:     


Gambit turecki to druga powieść z cyklu Przygody Erasta Fandorina pióra Borisa Akunina, rosyjskiego pisarza żydowsko-gruzińkiego pochodzenia, zajmującego się również tłumaczeniami z języka japońskiego. Akcja serii powieściowej, o kórej mowa, stylizowanej na powieść wiktoriańską, rozgrywa się w realiach carskiej Rosji, zaś ta konkretnie książka przeniesie nas na front wojny rosyjsko-tureckiej.

O ile w powieści rozpoczynającej cykl Fandorin działał, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, jako anyterrorysta, to tym razem będzie kontrwywiadowcą i szpiegiem. Protagonistką tej książki będzie, jak na gatunek przystało, wyzwolona młoda kobieta przedzierająca się ku granicy rumuńsko-bułgarskiej na spotkanie z narzeczonym biorącym udział w wojnie w szeregach armii carskiej. I właśnie ta bohaterka strasznie mnie wnerwiała. Pewnie tak właśnie zachowywało się wiele ówczesnych emancypantek, ale nie zmienia to faktu, że takich ludzi unikam i przez to lektura nie przyniosła mi aż takiej przyjemności, jak mogła. Właściwie, to nie lektura, gdyż wybrałem wydanie w formacie audio, któremu głosu użyczył Krzysztof Gosztyła. Lektor trochę wkurza, lecz w trakcie słuchania idzie się przyzwyczaić, więc na ocenę dzieła nie wpłynął ani pozytywnie, ani negatywnie.

Fabuła i intryga szpiegowska dobrze skonstruowane, akcja do przyjęcia, dialogi trochę mało przekonujące, ale kto wie - może tak właśnie Ruscy do siebie wtedy mówili? Na duży plus ciekawostki historyczne, jak na przykład dygresja o karalności samobójstwa, oraz przekonująca atmosfera i rosyjskie klimaty. W sumie - podobało mi się, choć bez zachwytów, więc jeśli i Wam pierwsza powieść przypadła do gustu, to i ta powinna się spodobać. Dla mnie było na tyle dobrze, że jednak chyba sięgnę po następny odcinek przygód Fandorina, choć nie przesunę jej na początek kolejki.

 Dotyczy: Dotyk zła
 Wysłany: 2024-08-25 13:00:19


W zbiorach:     


Dotyk zła, jak zwykle polski tytuł nijak się ma do oryginalnego "A Perfect Evil, otwiera cykl powieściowy Maggie ODell pióra amerykańskiej pisarki Sharon Kava publikującej pod pseudonimem Alex Kava i opowiadający o profilerce FBI Maggie ODell polującej na najgroźniejszych seryjnych zabójców.

Pomysł na fabułę świetny, ale w wykonaniu coś zawiodło. Typowy amerykański thriller kryminalny celowany po amerykańsku na best-seller, czyli pod dość niewymagającego odbiorcę, co oznacza kupę krwi i co tam kto jeszcze wymyśli na zasadzie im więcej tym lepiej. I jak zwykle policja nieudolna do granic niemal do samego końca, czarny charakter odwrotnie - genialny i wszechmogący. Momenty bardzo udane, gdyż styl jest odpowiedni do gatunku, przeplatają się z ewidentnymi przegięciami. Byłoby o gwiazdkę więcej, gdyby nie lektor wybrałem wersję audio. Teleszyński to nie Stuhr i do anglosaskich realiów tak śednio się nadaje.

Najciekawsze, że powieść została początkowo odrzucona przez wydawców z powodu braku wątku romansowego oczekiwanego w związku z płcią autorki. Po podejściu pod pseudonimem powieść wydano, i to z sukcesem, ale dla mnie ewolucja związku uczuciowego między protagonistką i jednym z bohaterów była właśnie jednym z mocniejszych elementów dzieła.

Miłośnikom gatunku mogę zarekomendować, ale nie pozostałym czytelnikom i słuchaczom. A sam i tak sięgnę po następną książkę cyklu, gdyż bohaterowie sympatyczni. Tylko tym razem poszukam wydania drukiem, albo z innym lektorem.

 Dotyczy: Stąd do wieczności [Książka mówiona]
 Wysłany: 2024-08-15 11:00:58


W zbiorach:     


Po lekturze Cienkiej czerwonej linii pióra amerykańskiego autora Jamesa Jonesa, która zrobiła na mnie spore wrażenie, siłą rzeczy musiałem wrócić do pierwszej powieści cyklu The World War II Trilogy, którego Cienka stanowi drugą część, czyli do Stąd do wieczności, powieści po raz pierwszy wydanej w roku w 1951 roku. Zdawało mi się, że już ją kiedyś czytałem, i/albo widziałem ekranizację, ale nawet nie byłem pewny, czy filmową z 1953, czy też serialową z 1980, ani czy w całości, czy tylko we fragmentach. W sumie pamiętałem ogólne dobre wrażenie i pojedyncze migawki czy sceny z różnych wątków. Dość, że przyszła kolej na Stąd do wieczności.

Najogólniej rzecz biorąc można stwierdzić, że jest to opowieść o armii amerykańskiej konkretnie pi cie na Hawajach w przeddzień ataku na Pearl Harbor. I to prawda. A zarazem nie. Powieść ma w sobie sznyt geniuszu, którego absolutnie się nie spodziewałem i głębie, których nie podejrzewałem. Oczywiście, są przedstawione realia armii USA w okresie tuż przed wojną. I dają do myślenia na różne, niekoniecznie historyczne i amerykańskie tematy. Jednak ta powieść to również mistrzowska kreacja i rozegranie dwóch głównych bohaterów, szeregowca i podoficera, oraz postaci z nimi związanych, zarówno pierwszo~ jak i drugoplanowych.

Gdyby nie wiedzieć, kiedy książkę napisano, można by myśleć, że jest to dzieło autora współczesnego, bowiem ewolucja psychiczna bohaterów zaskakuje głębią i wiarygodnością, a socjologia prezentuje poziom zdecydowanie wyższy niż przeciętna nawet u znanych i uznanych autorów tworzących dzisiaj, którzy mogą już wspierać się choćby na wskazówkach takich autorytetów jak Zimbardo. Owszem, wszystkie postacie są bardzo charakterystyczne, oryginalne, nieschematyczne, ale po pierwsze, czyż tak nie jest w istocie i tylko nasze powierzchowne oceny nie sprawiają, iż ludzie wydają nam się typowi? A po drugie, czyż nie jest właśnie większym wyzwaniem dotarcie do wnętrza osobowości odstających od normy i towarzyszenie ich psychice przez dłuższy czas bez popadania w płytkość i stereotypy?

Owa dogłębność psychologiczna widoczna jest między innymi w motywacjach wiążących główne postacie z ich kobietami, z armią i innymi elementami rzeczywistości, nie ogranicza się tylko do nich, ale rozciąga się i na inne postacie wykreowane w prawdziwie natchniony sposób. Dwa wątki romansowe będące znaczącymi elementami dzieła, choć poprowadzone w anturażu armijnym z reguły wywołującym zwulgaryzowanie i spłycenie relacji płciowych i uczuciowych, zadziwiają wyważeniem i wiarygodnością. A to wszystko wydano w roku 1951!

Właściwie, to nie wiem, czy bardziej jest to powieść o wojsku, czy o ludziach. Ludziach akurat związanych z armią na Hawajach, ale o ludziach. Jednocześnie od samego początku, bez sprawdzania w biografii autora, byłem gotów się założyć, że powieść nie jest kompletną fikcją, a po poznaniu życiorysu Jamesa Jonesa jestem przekonany, iż jest w tym dziele nawet więcej wątków autobiograficznych, niż sam publicznie przyznał.

Wiele notek i recenzji określa dzieło jako krytykę stosunków w amerykańskiej armii, wojsku w ogóle, a nawet jako pacyfistyczne, ale nie wierzcie w to wcale. Ukazanie jak jest, i dlaczego jest, nie ma niczego wspólnego z twierdzeniem, że jest źle, a tym bardziej, że gdzieś jest lepiej. Piętnowanie wad nie musi być nawoływaniem przeciw czemuś, ale jak i w tym wypadku, może być również nawoływaniem do ulepszenia czegoś.

Nie tylko dla tych, którzy nie byli w wojsku, ale i dla tych, którzy nosili zielony mundur, lektura kryje wiele smaczków i ukrytych drobnych perełek. Niestety dla wojskowych nie wszystkie są wesołe. Na przykład dodatkowe posiłki dla wartowników dla każdej zmiany w nocy ktoś zna coś takiego w naszych realiach? No, ale Ameryka to Ameryka.

Jest w tej książce coś jeszcze. Coś, czego w realiach wojska, kojarzących się raczej z wulgarnością i prostactwem, nikt się nie spodziewa. To piękno. Różnego rodzaju, widziane w różnych, niejednokrotnie trywialnych momentach i okolicznościach. I piękno języka. A fragment o capstrzyku to nie jedyny w tym dziele przykład prawdziwej poezji w prozie, prozy pełnej poezji czy też poetyckiej prozy. Mega mistrzostwo. O Bluesie nadterminowych nie wspomnę.

Ja powieść skonsumowałem w wersji audio w prześwietnej interpretacji Adama Szyszkowskiego z przekładu Bronisława Zielińskiego. Spokojnie można po to sięgać zamiast po druk.

Warto wspomnieć, że Stąd do wieczności miało dwie ekranizacje. Serial z roku 1980, którego w ogóle nie pamiętam, i filmową z roku 1953, która zgarnęła bodajże osiem Oskarów, i którą postanowiłem obejrzeć może ponownie, nie pamiętam po odsłuchaniu audiobooka. I to był błąd. Za co te Oskary?!? Można wybaczyć żałosną grę aktorską, siermiężne prowadzenie kamery i drętwe dialogi, w końcu to najgorszy okres w dziejach kina po radosnej twórczości kina niemego, ale zdecydowanie przed początkami dojrzałego kina współczesnego. Nie można natomiast wybaczyć wycięcia najlepszych elementów, totalnego spłycenia, zmiany wielu wątków oraz chamskiej cenzury pod gusta drobnomieszczańskiej chrześcijańskiej moralności i wojskowej prostackiej propagandy zwalającej problemy gnijącego koszyka na pojedyncze zgniłe jabłka. To nie jest żadne spłycenie powieści, a jej karykatura. Mam wrażenie, że te Oskary miały przykryć żenujący poziom filmu i odciągnąć odbiorców od poznania książki oraz zastanowienia się nad różnicami między nimi.

Nie oglądajcie filmu przed, bo zniechęci Was bezzasadnie do książki lub audiobooka, po powieści oglądacie na własne ryzyko uprzedzam, że to będzie męka.

Powieść Stąd do wieczności została zaliczona do 100 najważniejszych książek stulecia Modern Library Board i to w pełni zasłużona ocena. Prawdziwy must read dla każdego. No, a a poza wszystkim bardzo wciąga i świetnie się tego słucha. Naprawdę gorąco polecam

 Dotyczy: Uprowadzony
 Wysłany: 2024-08-14 17:03:23


W zbiorach:     


No i cóż - wiedziałem, że do Jacka Reachera, protagonisty cyklu powieściowego pióra brytyjsko-amerykańskiego pisarza Lee Childa właśc. Jim Granta, jeszcze powrócę. No i wróciłem, po drugą powieść cyklu zatytułowaną Uprowadzony. Tym razem nasz główny bohater, emerytowany oficer żandarmerii prowadzący żywot obieżyświata włóczącego się po USA, wda się w kolejną awanturę. Co i jak nie zdradzę, gdyż ta lektura, jak to u Lee Childa, jest mocno w stylu Jamesa Bonda, choć Reacher działa jako samotny wilk bez wsparcia i przynależności. Polski tytuł od czapy w stosunku do oryginalnego zdradza mniej więcej, jak się cała afera zacznie. A zapewniam, iż będzie się działo, gdyż to klasyczna literatura akcji - sensacja posmarowana kryminałem i political fiction. Postacie i wszystko nieco komiksowe, choć zdecydowanie mniej idące po bandzie niż przygody Jamesa Bonda. W swoim kanonie całkiem przyzwoita rozrywka.

Wybrałem wersję audio i choć lektorowi Andrzej Hausner niczego zarzucić nie można, to lepiej wybrać druk. Postacie nie są aż tak dystynktywne, jak by się chciało, i przy słuchaniu trzeba momentami mocno się skupić, żeby ani na chwilę nie zgubić pewności kto i co. No a że przy tym rodzaju powieści nie chodzi o główkowanie, tylko o lekką rozrywkę, więć druk lepszy - można dać sobie bardziej na luz i beztrosko dać porwać się akcji i emocjom. Szkoda, że pomimo sznytu militarnego i technicznego szkoła Toma Clancyego, trafiło się nie tylko sporo nieścisłości, ale i niekonsekwencji, które może wyłapać nawet odbiorca kompletnie zielony w temacie. Jadnak, jak już wspomniałem, jako rozrywka łatwa, lekka, szybka i wciągająca, Uprowadzony jest na poziomie na tyle przyzwoitym, że na pewno zadowoli miłośników gatunku. A ja kiedyś z całą pewnością sięgnę po następną książkę z cyklu pomiędzy ambitniejszymi lekturami.

 Dotyczy: Kto porwał Daisy Mason?
 Wysłany: 2024-08-13 22:31:54


W zbiorach:     


Ojj! Dobre to było! Pierwsze spotkanie z prozą brytyjskiej pisarki Cary Hunter, czyli powieścią kryminalną Kto porwał Daisy Maison? otwierającą cykl DI Adam Fawley, okazało się wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. Niby zaginięcie, przekwalifikowane na porwanie i zabójstwo dziecka, temat znany, ograny, wyeksplatowany, nie wróżący niczego nowego, a tu bomba! Intryga genialna, zaskakującą, opatrzona nieprzewidywalnym zakończeniem. Do tego perfekcyjnie poprowadzona akcja, która bez żadnych pościgów czy strzelanin i tak przykuwa czytelnika do książki, a słuchacza do audiobooka. Dodatkowe smaczki w na drugim planie to między innymi tło obyczajowe współczesnej Wielkiej Brytanii, temat pomyłek wymiaru sprawiedliwości czy dyskusyjnych niuansów zasad penalizacji pornografii dziecięcej.

Ja wybrałem wersję audio i choć jest ona firmowana przez Marcina Perchucia, który należy do moich ulubionych lektorów od czasów serii Saga o Fjällbace Camilli Lackberg, to jednak tym razem żałuję, że nie wybrałem wersji drukiem. Cara Hunter nie ma niestety tej specyficznej umiejętności, którą posiada choćby Robert Galbraith J.K. Rowling, a która sprawia, że odbiorca z łatwością kreuje w swej wybraźni kolejne osoby w miarę ich wprowadzania w powieści i z łatwością zapamiętuje who is who. Przy słuchaniu audiobooka trzeba na prawdę uważać, by się nie pogubić w postaciach i niuansach prowdzonego śledztwa. Większość z nas to wzrokowcy, więc przy książce drukiem ta wada na pewno mniej boli. To jednak jedyne, co można tej powieści zarzucić - reszta jest super, a fabuła po prostu genialna. Już ostrzę sobie zęby na następną książkę cyklu.

 Dotyczy: Dewocje
 Wysłany: 2024-08-01 16:56:35


W zbiorach:     


Dewocje Anny Ciarkowskiej, współczesnej polskiej autorki, były lekturą czerwca 2024 w Dyskusyjnym Klubie Książki w Rawie Mazowieckiej. Powiem szczerze, że do do tej pozycji podchodziłem troszeczkę jak do czytelniczego wyzwania, gdyż ani okładka, ani tytuł nie skłoniłyby mnie do sięgnięcia po nią z własnej woli, skoro jest tyle innych książek na pewno bardziej zasługujących na ich poznanie. No, ale skoro trzeba, to trzeba.

Jak śliskie są tematy wiary w naszym kraju widać już po tytule:
- dewocja według słownika, internetowego bo internetowego, ale jednak PWN, to pejor. powierzchowna, manifestacyjna pobożność, ale już według encyklopedii internetowej, żeby było śmieszniej firmowanej przez ten sam PWN:
- dewocja [łac. devotio pobożność], to termin oznaczający postawę rel. wobec świętości, wyrażającą się w aktach kultu religijnego w znaczeniu pozytywnym oznacza pobożność, czyli gorliwość służenia Bogu przez spełnianie czynności rel. w tym sensie jest użyty w nazwie ruchu rel. devotio moderna w znaczeniu negatywnym oznacza przesadną pobożność i gorliwość w wykonywaniu praktyk rel. i wiąże się czasami z bigoterią, tj. brakiem autentycznej pobożności i podwójną moralnością rygoryzmem tylko wobec innych.

Jak więc widać, słowo to zgodnie z tą drugą definicją, ma dwa znaczenia o przeciwnym wydźwięku. Już samo to daje do myślenia na temat grząskości tej tematyki - w końcu czy wyobrażamy sobie nazwę koloru, który jednocześnie byłby zimny i ciepły, podstawowy i pochodny lub kolorowy i neutralny? Albo liczbę, która byłaby jednocześnie parzysta i nieparzysta? No - ale to tylko taka dygresja tytułem wprowadzenia.

O dziwo - mimo tego, że sprawy wiary często prowadzą do gorących sporów, a sama książka jest mocno osobista i subiektywna, oceny w DKK uzyskała dość skupione - był tylko jeden głos na nie, trzy neutralne, podobała się również trzem osobom, a dwóm nawet bardzo. Oceny najwyższej, iż jest rewelacyjna i niesamowita, książka nie uzyskała od nikogo. A o czym jest pozycja, o której mowa?

No cóż, wielu określa ją jako powieść, ale moim zdaniem nie wypełnia ona definicji gatunku. Ja odebrałem dzieło Ciarkowskiej jako dość luźne spostrzeżenia na temat wiary i praktyk religijnych z zaznaczeniem różnic między jednym i drugim, którym nadano formę pośrednią między spowiedzią i wspomnieniami, choć nie dociekam, jaka ich część jest autobiograficzna, a jaka fikcyjna. Siłą rzeczy tematyka meandruje ku podstawowym problemom filozoficznym.

Dla osób, które dotąd nie łamały sobie głowy nad takimi zagadnieniami, mogą być Dewocje jeśli nie pewnym objawieniem, to na pewno impulsem do zastanowienia się przede wszystkim nad koncepcją Boga, duszy, istotą wiary i pokrewnymi tematami. Jednak ci, którzy już sobie o tym wszystkim myśleli i doszli do własnych wniosków, albo po prostu są oczytani, nie znajdą w niej nic nowego, nic, co wzbogaciłoby ich pojmowanie świata, rozszerzyło horyzonty czy pogłębiło jakąś wiedzę. Z drugiej strony książka napisana jest bardzo dobrym językiem, a styl, choć nieco specyficzny i odwołujący się do znanych już z literatury elementów, jest na tyle dopracowany, że rzecz całą czyta się z wielką przyjemnością nawet wtedy, gdy czytelnika ani specjalnie nie interesuje, ani tym bardziej nie zaskakuje.

Niezwykle celnie i krytycznie ukazano postawy wobec wiary w dzisiejszym społeczeństwie, ale na pewno nie w kompletnym przekroju, czego zresztą można było się spodziewać po książce o niewielkiej objętości. Z reguły podkreśla się, że ukazano realia wsi, ale mam wrażenie, że to nie tak, gdyż w miastach postawy są podobne, tylko proporcje ilościowe między nimi inne.

Wahałem się początkowo skłaniając się ku ocenie była OK neutralnej, ale w końcu stwierdziłem, że lektura jednak mi się podobała 3/5. Głównie przekonał mnie oryginalny klimat, lekkie pióro i ogólna przyjemność z czytania. Najbardziej brakowało mi czegokolwiek odkrywczego, nowego. No i szkoda, że cała różnorodność typów ludzki zaprezentowanych przez autorkę ogranicza się do szarych ludzi w tym rozumieniu, że nie pojawił się żaden inżynier dusz. No, ale to już może by było za odważne.

Reasumując - książka jak najbardziej do poczytania, i to do poczytania z zadowoleniem, ale jest tyle książek rewelacyjnych, że na nie nikomu życia nie starczy, więc trzeba samemu zdecydować, czy sięgać po coś, co jednak nie celuje w najwyższe loty

 Dotyczy: Wybór
 Wysłany: 2024-07-31 19:39:17


W zbiorach:     


No i przyszedł czas, jak to mówią w ramach wyzwania, by przypomnieć sobie wszystkie książki Suworowa przeczytane przed laty i poznać te, których nie czytałem, żeby sięgnąć po Wybór, drugą powieść dylogii -, opowiadającej o karierze stalinowskiej wersji Bonda, Nastii Strzeleckiej. Przyzwyczajonym do Wiktora Suworowa historyka i szpiega, który był jednym z prekursorów uznania Rosji Sowieckiej za prowodyra odpowiedzialnego za II wojnę światową i jednym z pierwszych ukazujących szerokim masom na Zachodzie całą podłość tego Imperium Zła, może być trudno się przestawić na Suworowa wirtuoza historical fiction.

Kto nie czytał Kontroli absolutnie nie powinien się brać za tę książkę, gdyż ta druga część to kontynuacja nie tylko wątków, ale i pewnej konwencji, w którą trzeba wsiąknąć poznając pierwszą część dylogii. Na szczęście mogę zapewnić, że poziom nie spadł. Suworow ma unikalną umiejętność pisania z humorem o sprawach tak naprawdę tragicznych, co poniekąd wiąże się z wyjątkową celnością w odmalowaniu istoty duszy rosyjskiej, ze wszelkimi jej niuansami, ze specyfiką Imperium i homo sovieticus. Choć to fikcja historyczna, nie zalecam samodzielnego oddzielania fikcji od historii, gdyż trzeba do tego naprawdę wielkiej wiedzy. Dość powiedzieć, że nawet Czarodziej, dziwna postać tej powieści, przez większość czytelników uważana za wtrącenie bez sensu, ma swój historyczny odpowiednik. Najważniejsze, że dzieło świetnie oddaje ducha czasu i miejsca, fabuła genialnie poprowadzona, a akcja gna i pełna jest fajerwerków oraz specyficznego humoru. Gorąco polecam i nie mogę przeboleć, że nie ma trzeciej części. No, ale ukazał się prequel, na który oczywiście już się kieruję